Dzisiejszy tekst jest próbą szerszego spojrzenia na nowe zasady rozliczania prosumentów, wyjaśni, na czym one polegają i będzie pierwszym z cyklu opisującego obecny i kształtujący się dopiero nowy system energetyczny w Polsce. Zachęcam do zapisania się do newslettera, żeby nie przegapić żadnego tekstu, a tym, którzy nie chcą czekać, proponuję zamówienie kontaktu. Nasi specjaliści skontaktują się i rozwieją wszelkie wątpliwości.
Najważniejszą zmianą w nowym projekcie jest rezygnacja z systemu opustów na rzecz sprzedaży nadwyżek energii. I tutaj większość komentatorów ubolewa, wyliczając, ile stracą właściciele mikroinstalacji (wg portalu wysokie napięcie będzie to ok. 1000 zł rocznie). Takie podejście charakteryzuje wąskie spojrzenie, planowane zmiany nie są bowiem wywołane chęcią „zabrania” obywatelom pieniędzy (tu wystarczyłby najzwyklejszy podatek), ale nieco kuriozalnym w skali europejskiej stanem obecnym. Wg wciąż obowiązujących przepisów prosument wprowadza do sieci nadwyżki energii i ma prawo (w zależności od wielkości instalacji) bezpłatnie odebrać w ciągu roku 70 lub 80% tych nadwyżek. Ogólnopolska sieć energetyczna traktowana jest tu de facto, jak tani magazyn energii, a energia wędruje sobie w obie strony bez opłat dystrybucyjnych (przypomnę: prosument korzysta z infrastruktury energetycznej, ale nie ponosi kosztów jej utrzymania i modernizacji). To bardzo korzystne rozwiązanie dla właścicieli mikroinstalacji, ale niekorzystne dla wszystkich innych, nie tylko dla koncernów energetycznych, jak chciałaby część komentatorów.
Gwoli ścisłości trzeba dodać, że dotychczasowy system opustów nie zniknie tak od razu. Ci wszyscy, którzy mają uruchomione instalacje fotowoltaiczne przed 31 grudnia 2021 r. jeszcze przez 15 lat będą mogli rozliczać się wg dotychczasowego systemu, albo dobrowolnie przejść na nowy wcześniej. Założę się, że gdy pierwszy kurz opadnie, znajdzie się sporo takich prosumentów, szczególnie wśród przedsiębiorców, którzy będą woleli rozliczać się na nowych zasadach. Tworzą one bowiem możliwości, których nie ma dzisiaj, a które z nawiązką mogą zrekompensować prorokowaną „stratę”
Wg projektu, wprowadzona i pobrana z sieci energia elektryczna będą rozliczane oddzielnie. Umożliwi to planowana instalacja liczników i systemu zdalnego odczytu u odbiorców końcowych. Możliwość sprzedaży nadwyżek energii elektrycznej do sprzedawcy zobowiązanego będzie zagwarantowana bezterminowo. Cena zakupu wyprodukowanej przez prosumenta energii elektrycznej ma wynosić 100% średniej ceny sprzedaży energii elektrycznej na rynku konkurencyjnym w poprzednim kwartale ogłoszonej przez Prezesa URE, na podstawie art. 23 ust. 2 pkt 18a ustawy – Prawo energetyczne. Dziś wynosi ona 256,22 zł/MWh (to cena za czwarty kwartał 2020 roku, stawki za ten rok jeszcze nie ma). Najwięcej kontrowersji budzi zapis o cenie, po której prosument będzie kupował energię w czasie, gdy instalacja fotowoltaiczna nie będzie produkować prądu. Wynosi ona obecnie ok. 667 zł/MWh. Jest więc o 160% wyższa od proponowanej ceny zakupu.
Ceny te będą obowiązywać w przypadku sprzedaży i kupna energii od jednego z państwowych koncernów (choć i tu nie wiadomo, czy nie przygotują one korzystniejszej oferty cenowej). Projekt przewiduje również, że prosumenci będą mieli możliwość podpisania umowy z prywatnymi dostawcami, którzy będą mogli inaczej kształtować ceny.
Na rynku ma pojawić się nowy rodzaj podmiotu – agregator, którego zadaniem będzie zakup nadwyżek energii elektrycznej i jej magazynowanie oraz zapewnianie swoimi działaniami stabilizacji sieci. Samo pojęcie nie jest nowe. Agregatorzy działają już na rynku mocy i dzięki nim możliwe jest korzystanie z usługi DSR przez przedsiębiorstwa, które same nie spełniają warunków określonych przez przepisy. Agregator łącząc moce wielu małych podmiotów niejako reprezentuje je na rynku mocy. Na podobnych zasadach zapewne działać będą agregatorzy wspomniani w projekcie nowego systemu rozliczeń. Oferując na rynku duże wolumeny energii będą w stanie zaoferować lepsze warunki cenowe.
Warto wspomnieć, że Lerta jest trzecim co do wielkości agregatorem w Polsce i największym nie związanym z państwowymi koncernami. Nasza wirtualna elektrownia od lat zdobywa uznanie na świecie, w najnowszym rankingu znalazła się w TOP 5 światowych rozwiązań energetycznych.
W projekcie ustawy czytamy również, że przychód ze sprzedaży energii elektrycznej nie będzie stanowił przychodu w rozumieniu ustawy o podatku dochodowym, a zatem prosumenci nie będą musieli odprowadzać podatku ze sprzedaży energii. Ulgowo potraktowani będą również w zakresie opłaty za dystrybucję, która naliczana będzie tylko od energii zakupionej, a nie od wprowadzanej do sieci.
Oficjalnie zmiany mają doprowadzić do tego, by wyeliminować obecną potrzebę przewymiarowania instalacji, przez co skrócić ma się okres zwrotu instalacji. Nowy model ma również zachęcić prosumentów do większej autokonsumpcji energii. Jak wyliczyło wysokie napięcie, okres zwrotu na pewno się wydłuży, niej więcej o dwa lata w przypadku mniejszych, domowych instalacji, natomiast sprawa jest bardziej złożona przy instalacjach dla biznesu, zazwyczaj większych niż 30 kWp. Tu może okazać się, że nowy system będzie dla prosumentów korzystny, a przynajmniej nie powodujący strat w porównaniu z obecnym, co bardzo ładnie pokazuje wspomniany już portal wysokie napięcie w innym tekście.
Bardziej konkretnym powodem zmian jest niekorzystna sytuacja na rynku energii powodowana przez nadpodaż w godzinach pracy instalacji fotowoltaicznych i niedobór w okresach zwiększonego zapotrzebowania na energię wczesnym rankiem i wieczorem. Możemy ładnie nazywać sobie sieć energetyczną wirtualnym magazynem, ale tak naprawdę żadnym magazynem nie jest. Energię wprowadzoną przez prosumentów dystrybutorzy muszą natychmiast dostarczyć do odbiorców, a w godzinach, gdy prosumenci korzystają z energii z sieci muszą ją kupić i to po dużo wyższych cenach niż sprzedają tę pochodzącą ze źródeł odnawialnych.
Kolejną niekorzystnym czynnikiem jest, spowodowany przez system opustów, fetysz wielkości produkcji. Firmy montujące fotowoltaikę oferowały klientom niemal zawsze instalację skierowaną na południe, żeby maksymalizować uzysk. Sami inwestorzy również naciskali na kierunek południowy, nie musieli się bowiem martwić tym, że zabraknie im darmowej energii w godzinach, gdy nie produkują.
Tak naprawdę znacznie ważniejszy niż wielkość produkcji jest czas, w którym nasza instalacja działa. Dlatego warto zainwestować w instalację na trakerach, która będzie się przez cały dzień poruszać za słońcem lub zamontować ją w kierunku wschód-zachód. Produkcja prądu będzie tu o około 10% mniejsza, ale jej dobowa produkcja będzie bardziej dostosowana do naszych potrzeb – wystartuje wcześniej i zakończy się później, w mniejszym stopniu będziemy wówczas korzystać z drogiego prądu kupowanego z sieci.
Dlaczego prąd jest tańszy w godzinach południowych i wczesnym popołudniem? Właśnie dlatego, że jest go dużo. Tania energią z OZE, w szczególności z elektrowni słonecznych, obniża cenę, popyt jest za to mniejszy, ponieważ większość z nas jest wówczas w pracy, a w domach w zasadzie pracuje z pełną mocą jedynie lodówka. W godzinach wieczornych i o poranku zapotrzebowanie jest największe, a energię produkować trzeba ze znacznie droższych źródeł konwencjonalnych. Zwróćmy uwagę, że konsumpcja energii będzie rosłą, bowiem właściciele instalacji fotowoltaicznych, dysponując dużymi ilościami niemal darmowego prądy nie musieli się ograniczać, zwiększyła się liczba energochłonnych urządzeń, jak choćby pompy ciepła, przy inwestycjach nie trzeba było myśleć o drogim dociepleniu budynków, czy klasie energetycznej kupowanych urządzeń. Paradoksalnie więc, zwiększenie liczby instalacji słonecznych doprowadziło do zwiększenia produkcji energii ze źródeł kopalnych.
Niewiele mówi się też w kontekście planowanych zmian o tym, że nadpodaż energii i brak magazynów energii, a co za tym idzie konieczność natychmiastowego jej dostarczenia do odbiorców rodzi niebezpieczeństwo utraty stabilności sieci ogólnokrajowej. Stąd zapis w projekcie, że na polecenie uprawnionych służb (np. straży pożarnej) właściciele instalacji będą musieli czasowo je wyłączać, czyli nie będą produkować prądu, który mogliby sprzedać, a zmuszeni będą kupować go, by korzystać z urządzeń. Już teraz zdarzają się wyłączenia instalacji przez falowniki, które wykrywają, że napięcie w sieci przekracza dopuszczalne 250 V. Takie przekroczenia są wynikiem m.in. zbyt dużych ilości prądu wprowadzanych do sieci przez prosumentów.
Prostym sposobem na ograniczenie strat wynikających z nowego systemu rozliczania będzie zwiększenie autokonsumpcji energii w okresie pracy instalacji. Znacznie lepszym rozwiązaniem jest jednak zakup magazynu energii, który będzie odbierał nadwyżki produkcji. Dzięki temu możemy korzystać z darmowego prądu również w czasie, gdy instalacja nie pracuje. Dla tych, którzy nie chcą inwestować w drogi magazyn (choć gdy pojawi się na nie popyt, cena zapewne spadnie, dodatkowo chodzą słuchy, że kolejna edycja programu Mój prąd ma wspierać finansowo zakup instalacji z magazynem nawet kwotą 20 000 zł), pozostaje podpisanie umowy z niezależnymi dostawcami, np. ze wspomnianymi już agregatorami, czy z wirtualnymi elektrowniami. Lista takich podmiotów będzie dostępna wraz z bezpłatną porównywarką cen, pojawić się ma też możliwość zmiany dostawcy w ciągu 24 godzin.
Podsumowując, panika wywołana proponowaną zmianą jest wg mnie mocno przesadzona, bowiem system, który mamy teraz generuje więcej szkód niż pożytku i to nie tylko z punktu widzenia firm energetycznych, ale również bezpieczeństwa ogólnopolskiej sieci energetycznej, czyli de facto naszego bezpieczeństwa. Patrząc na proponowane z szerszego kontekstu niż tylko portfel konkretnego Kowalskiego, należy je uznać za krok w dobrym kierunku, zakładanie instalacji fotowoltaicznych wciąż pozostanie opłacalne, rachunki za prąd nawet w przypadku proponowanej oferty cenowej będą przynajmniej o połowę niższe niż bez instalacji, a większa dbałość o efektywność energetyczną wyjdzie na pożytek nam, klimatowi i przyrodzie.